sobota, 5 maja 2018

Zwiedzamy Teneryfę - cz. 2 - Lądowanie na wulkanie



Wulkan Pico del Teide, wznoszący się ponad wyspą na wysokość 3718 m n.p.m. po raz pierwszy zobaczyliśmy na żywo podczas lądowania na Teneryfie: https://poznajemypolskeiswiat.blogspot.com/2018/05/zwiedzamy-teneryfe-czesc-1-costa-adeje.html



Był to jeden z głównych powodów dla których chcieliśmy odwiedzić tą wyspę i wymarzony cel wycieczki, przed którą czytaliśmy różne publikacje dotyczące działalności wulkanicznej, uczyliśmy się o rożnych typach wulkanów i rodzajach skał wulkanicznych. 


Czytaliśmy też opowieść z mitologii Guanczów: "Kiedy Teide pożarł słońce", opowiadającą o złym demonie zamieszkującym wnętrze wulkanu, który porwał boga słońca i światła. Opowieść jest najprawdopodobniej efektem erupcji wulkanu w XIII wieku, w wyniku której przez 7 lat unoszące się w powietrzu popioły zasłaniały słońce (Źródło: Wyspy Kanaryjskie, Anna Jankowska). 


W środku wyspy, wokół wulkanu, został został utworzony park narodowy chroniący księżycowy krajobraz okolicy. 


Wulkan wyrasta z ogromnej kaldery o średnicy ponad 17 km, Las Canadas, położonej na wysokości 2000 m n.p.m. Aby się dostać w tą niesamowitą okolicę i zwiedzać ją po swojemu i we własnym tempie najlepiej wypożyczyć samochód. Można już znaleźć całkiem niezłe oferty za 30 EUR na dzień (plus benzyna poniżej 1 EUR za litr). Propozycja na pewno atrakcyjniejsza niż wycieczki oferowane przez lokalne biura podróżny i rezydentów w hotelach. Droga wiodąca pod wulkan to wygodna dwupasmówka i tylko przejazd w kierunku wąwozu Masca może dostarczyć kierowcom więcej adrenaliny. 


Piesza wędrówka po parku narodowym, to prawdziwa przyjemność dla mniejszych i większych odkrywców. 


Można podziwiać bajkowe formacje skalne, zbierać próbki lawy, szukać przedstawicieli miejscowej fauny i flory... 


Teide w języku Guanczów oznacza "piekielną górę". Guanczowie, zamieszkiwali wyspy przed pojawieniem się Hiszpanów w czasach konkwisty, pod koniec XV w .  


Wulkan dla Guanczów był tym, czym Olimp dla Greków: świętą górą o wyjątkowości której świadczyły dochodzące z niej grzmoty, pomruki, a nieraz dym. 


Ostatnia erupcja była w 1909 roku, a poprzednie miały miejsce 200 lat wcześniej, możemy więc czuć się bezpiecznie :)


Szlaki spacerowe, miejsca widokowe są bardzo dobrze oznakowane. Tablice zawierają ostrzeżenia dla turystów, przede wszystkim przypominają o nakryciach głowy i kremach z filtrem, gdyż słońce odbijające się od ciemnych skał jest bardzo zdradliwe. W parku należy też pamiętać o odpowiedniej ilości napojów, bo próżno tu szukać jakiegoś strumienia. Pełne obuwie zabezpieczy wędrowców przed ostrymi brzegami skał wulkanicznych (moje adidasy po krótkiej wędrówce były do wyrzucenia, ale stopy pozostały całe :))


Jedną z piękniejszych formacji skalnych na terenie Parku Narodowego Teide jest formacja "Los Azulejos".  W języku hiszpańskim termin azulejos oznacza kolorowe ceramiczne kafle (choć azul to niebieski). W parku taką nazwę noszą skały o zabarwieniu niebiesko-zielonym lub miętowym, albo turkusowym.


Los Azulejos to także obszar testowy dla badań oznak życia na Marsie. Zgodnie z tablicami informacyjnymi stanowią unikalne naturalne laboratorium, w którym naukowcy z całego świata testują metody wykrywania obecności wody i być może życia w geologicznej przeszłości planet pochodzenia wulkanicznego. Istnieją bezsporne dowody, że miliardy lat temu Mars doświadczył intensywnej aktywności wulkanicznej i być może znajdowała się woda na jego powierzchni, co oznacza, że nie jest wykluczone iż było tam również życie.


Kiedy woda wchodzi w kontakt ze skałą wulkaniczną pozostawia widoczne ślady fizycznych i chemicznych zmian. Jakakolwiek forma życia, która by skolonizowała skały, musiała by także pozostawić na nich chemiczny ślad.


Kaldera Las Canadas ma pond 48 km obwodu, a jej ściany wznoszą się nawet na wysokość 600 m. Wnętrze jest wypełnione różnymi typami lawy.


Tablice edukacyjne dostarczają wielu ciekawostek na temat wulkanów i rodzajów erupcji. Pico del Teide jest typowym stratowulkanem, zbudowanym z popiołów i lawy, podobnie jak włoski Wezuwiusz.


Pod sam szczyt, na wysokość 3555 m n.p.m. można wjechać kolejką górską (27 EUR dorośli, 13,50 EUR dzieci), ale nie jest to atrakcja polecana dla osób z zaburzeniami pracy serca, czy chorobami układu oddechowego (trzeba pamiętać że na tej wysokości powietrze jest rozrzedzone). Także dzieci rożnie znoszą tą atrakcję, więc z niej zrezygnowaliśmy. Widoki przy dolnej stacji kolejki, na wysokości 2365 m n.p.m. są już wystarczająco ekscytujące i czasu brakuje by wszystko dokładnie zbadać.








Lupa, to bardzo przydatny sprzęt dla młodego badacza skał wulkanicznych :)



Skały wulkaniczne zaskakują kolorami, wzorami, kształtami ... Można je podziwiać bez końca... 




W kwietniu, w środku tygodnia nie było tłumów (większość pewnie stała w kolejce do kolejki górskiej :)), więc spacerowanie było bardzo przyjemne. 



Rozpuszczone przez turystów jaszczurki nie są płochliwe i bez strachu podchodzą by szukać okruchów z kanapek i innych rarytasów, a nawet dają się karmić z ręki. 


Jeśli ktoś ma ochotę na pamiątki z wulkanu (poza torbą rożnych okazów geologicznych zebranych przez młodych badaczy :)), to można je zakupić np. w sklepiku przy stacji kolejki górskiej. Największą atrakcją są te zrobione z kawałków lawy.  



Po powrocie do domu uzupełniliśmy naszą kolekcję skał wulkanicznych (ciężar walizki z trudem się zmieścił w wyznaczonym limicie lotniczym).


Kto wie, może zawód wulkanologa jest dobrym pomysłem na ciekawe życie .... 


Póki co z plasteliny powstał mały wulkanolog Harold, w profesjonalnym stroju ochronnym :)


Zapraszamy na inne posty z Teneryfy, z Costa Adeje TUTAJ i do Siam Parku TU, a wkrótce do stolicy wyspy Santa Cruz oraz do Loro Parku.

Wpis w ramach projektu Mali Podróżnicy  TENERYFA



Wpis połączony z udziałem w Projekcie Mały Przyrodnik. :)


czwartek, 3 maja 2018

Zwiedzamy Teneryfę - część 1. Costa Adeje




Na naszą kwietniową wyprawę na Wyspy Kanaryjskie, a dokładnie na Teneryfę, wyruszyliśmy liniami "Small Planet". Była to urodzinowa niespodzianka dla mojej wkrótce 10-latki.
Cel podróży wyszedł na jaw dopiero na lotnisku, gdy na wyświetlaczu pojawiła się nazwa
Tenerife i spotkał się z ogromnym entuzjazmem. 


Z okien roztaczały się piękne widoki, a czas umilały nam nie tylko własne gry i materiały rysunkowe, ale także otrzymany na pokładzie samolotu "Small passport" z kolorowankami. 


Mimo, że dla niektórych to dopiero drugi lot w życiu, to można powiedzieć, że "zjedli zęby" na lataniu. Wszystko za przyczyną utraconego zęba mlecznego :) Okazuję się, że "Wróżka Zębuszka" w przestworzach też działa i to jeszcze szybciej niż na lądzie ;)


Wspaniałe widoki za oknem okazały się po jakimś czasie nieco nużące. ..


... ale trwająca ponad 5 godzin podróż niektórym minęła "jak z bicza trzasnął". 


Czas na pobudkę, gdyż zbliżamy się do wulkanicznych Wysp Kanaryjskich. 


Z lotu ptaka sprawiają wrażenie niezbyt przyjaznych i nic nie zapowiada bogactwa flory i fauny, którą będziemy się zachwycać po wylądowaniu. 


Widoki niesamowite, podziwiamy potężne siły natury które tak niezwykle potrafią kształtować powierzchnię Ziemi. 


A oto bohater i twórca dzisiejszego wyglądu Teneryfy: wulkan Pico del Teide, który jest jednocześnie najwyższym szczytem Hiszpanii (3718 m n.p.m.) oraz trzecim na świecie pod względem wysokości, wulkanem na wyspie. 


Podchodzimy do lądowania, wulkanowi będziemy się wkrótce przyglądać z bardzo bliska, ale najpierw trochę relaksu po podróży. 


Nasza baza wypadowa do zwiedzania Teneryfy mieściła się w bardzo przyjemnym kompleksie hotelowym Playa Real Resort, w Costa Adeje, na południowym wybrzeżu wyspy. 


Więcej o hotelu w kolejnym poście, bo warto o nim wspomnieć, ale my przede wszystkim nie mogliśmy się doczekać na spotkanie z wybrzeżem i oceanem. 


Wybrzeże Costa Adeje nie rozczaruje chyba nikogo. Każda plaża jest inna i urokliwa,
a na skale ponad Playa del Dunque króluje tajemniczy zamek: El Castillo del Dunque. 


Wzdłuż plaż ciągną się kilometrami malownicze promenady, ale największa frajda to spacer brzegiem oceanu. 


Czarne plaże intrygują swoją odmiennością, a potrzaskane fragmenty muszelek, wśród których tylko z rzadka można znaleźć jakąś w całości, są dowodem siły z jaką fale oceaniczne atakują tutejsze brzegi.


Na brzegu można natknąć się na bardzo ciekawe kawałki skał wulkanicznych, w szczególności pumeksu. Trzeba więc bardzo uważać na wagę bagażu w drodze powrotnej, bo jednak ważą nieco więcej od muszelek :)


Wzdłuż plaży, przy promenadzie, rozlokowały się luksusowe kompleksy hotelowe, kluby, restauracje.


Biel budynków znakomicie kontrastuje z czarnym piaskiem wulkanicznym plaży i znajdującymi się w tle wzniesieniami zbudowanymi z ciemnej lawy.


Dzięki łagodnemu klimatowi wyspy oraz górom, na których zatrzymuje się większość chmur opadowych płynących z północy, południe wyspy cieszy się pogodą i słońcem niemal przez cały rok. 


Woda w oceanie przy południowych brzegach Teneryfy jest cieplejsza niż Bałtyk latem. 




Po wyjściu z wody każdy otrzymuje gratisowe, czarne skarpetki z piasku wulkanicznego,
który szczelne przykleja się do skóry i nie łatwo się go pozbyć. 




Rzut oka z góry na Playa Fanabe. 


Nasz ulubiony szlak spacerowy. 


Spacery wzdłuż promenady wiodącej na Playa del Dunque. 



Kilka widoczków po drodze. 










Plaża El Dunque, naszym zdaniem najładniejsza w tej okolicy. 


Piasek nie jest tu tak ciemny, jak na Playa De Fanabe, a skały okalające plażę dodają jej uroku.


Niemniej jednak trzeba zachować czujność, gdyż niewinnie wyglądające fale potrafią być bardzo groźne,
nawet na płytkiej wodzie, ze względu na silne prądy. 


W bezpiecznej odległości można je podziwiać do woli, wejście do wody przy czerwonej fladze nawet na płytkiej wodzie może się kiepsko skończyć, szczególnie dla dzieci i osób starszych.


Rzut oka w stronę plaży. Nikt nie rozkłada ręcznika tuż przy brzegu, gdyż fale co chwilę wdzierają się głęboko w ląd.


Czerwona flaga nie odstrasza amatorów kąpieli więc ratownicy mają pełne ręce roboty, wyciągając co chwilę z wody zaskoczonych turystów przez falę, która nagle wyrosła "z niczego".


Sami także braliśmy udział w takiej akcji ratowniczej starszej Rosjanki, która zapędziła się po muszelki dla wnuka pod skały odgrodzone ostrzegawczo czerwoną liną. Seria fal którą ją wywróciła i nie pozwalała wstać mogła doprowadzić do nieszczęścia. Wszystko jednak dobrze się skończyło dzięki temu, że została szybko zauważona (przypadkiem!).


Ocean to piękna, ale i potężna siła i nie można go lekceważyć, nawet gdy niewinnie wygląda. 


Żegnamy Playa del Dunque i ruszamy na spacer po okolicy. 





Niekiedy szczelina skalna pod wpływem spiętrzonych wód oceanu potrafi wyrzucać w powietrze słup wody
niczym malowniczy gejzer. 


Takie okoliczności przyrody stanowią inspirację i świetne tło dla fotografów. 


Od przyjazdu na Teneryfę rozglądaliśmy się za papugami na wolności. Były tu liczne gołębie i mniejsze ptaszki, podobne do naszych wróblowatych, także kosy i szaro-brązowe kanarki, a papug nigdzie nie było widać, choć czasem było je słychać. Zagadka rozwiązała się w parku, w pobliżu naszego hotelu, gdy pewnego dnia wydało nam się, że trawa się rusza.


Sprytnie wtopione w zieleń trawy papugi łatwo było przegapić i minąć.  


Wybrzeże wzdłuż Costa Adeje jest bardzo zielone i pełne kolorowych kwiatów, niezwykłej roślinności, której nazw często nie znaliśmy.


Nic dziwnego, skoro jak podają przewodniki rośnie tu ponad 2 tys. rożnych gatunków roślin, z czego około połowa to gatunki endemiczne. 


Jeszcze kilka widoczków z pięknego południa wyspy.



Częstym widokiem na wyspie są plantacje bananów. Pojedyncze bananowce można nawet spotkać przy drodze. Na Teneryfie banany (platanos) są mniejsze od tych, które można u nas kupić (z Ameryki) i są od nich słodsze. 


Zapraszamy na kolejne posty z Teneryfy, z wyprawy na wulkan TU, a wkrótce do stolicy wyspy Santa Cruz oraz do Loro Parku i Siam Parku TUTAJ.

Wpis w ramach projektu Mali Podróżnicy  TENERYFA